Wszystko, co zsyła na nas los, jest po coś

2023-07-02 14:19:54(ost. akt: 2023-07-02 14:27:58)

Autor zdjęcia: Arch. prywatne

Pani Jadwiga to kobieta, która wiele przeszła. Nigdy jednak się nie poddała. Swoim życiem udowadnia, że ani mąż alkoholik, ani choroby nie muszą być ostatecznym wyrokiem. Warto walczyć o każdy dzień życia. I ona walczy dla swoich dzieci i wnuczek. I dla siebie, bo jak mówi, życie może być piękne!
Nie wszystko w życiu układa się nam tak, jak byśmy tego chcieli — rozpoczyna swoją opowieść pani Jadwiga. — Kiedy człowiek jest młody, marzy o dobrej pracy, wielkiej miłości i szczęśliwej rodzinie. Marzenia nie zawsze się ziszczają, ale każdy z nas pragnie się do nich przybliżyć. Każdy z nas pragnie przecież być szczęśliwym. Ja też marzyłam jako młoda dziewczyna, że spotkam miłość życia, założę rodzinę i że do końca życia będziemy razem…
Pani Jadwiga ma dziś 66 lat. Urodziła się jak piąte dziecko w domu. Było w nim biednie, ale zawsze czysto, jedzenia nie brakowało, a przede wszystkim dom rodzinny był przepełniony miłością. To właśnie był ideał rodziny, o jakim pani Jadwiga marzyła… I taką właśnie rodzinę w przyszłości chciała stworzyć.

Alkoholizm męża zniszczył rodzinę
Od młodych lat pracowała ciężko fizycznie w zakładzie stolarskim, męża poznała podczas jednej z zabaw. Zakochali się w sobie i pobrali. Na świat przyszła dwójka dzieci: Kasia i Artur. I jak często bywa, pierwsze lata wspólnego życia może zaliczyć do szczęśliwych. Potem mąż zaczął nadużywać alkoholu. Pił coraz więcej, przepijał wypłatę, wyzywał. Z każdym dniem stawał się coraz bardziej agresywny.
— Było ciężko przyznać się przed sobą samą, że mąż jest po prostu alkoholikiem — opowiada, wzdychając ciężko. — Przez prawie 20 lat żyliśmy w tym koszmarze. Mama pomagała mi wychować dzieci, bo ja musiałam zarobić na nasze życie. Mój mąż pił, bił i wyzywał. To była prawdziwa gehenna. Dzieci żyły w ciągłym strachu. Bały się kolejnych awantur w domu. Wstydziły się przyprowadzić znajomych do domu. Czasem córka przychodziła z płaczem, bo widziała ojca, jak pijany leżał w parku czy pod sklepem. Nie było nam łatwo. I choć starałam się dbać o dom i dzieci, to nie byłam w stanie zmienić ich ojca… Było mi przykro, że inni patrzą na nas z politowaniem, nazywają patologią…

Zacząć wszystko od nowa
— Po latach dawanych mężowi wielokrotnie szans podjęłam ostateczną decyzję. Rozwód i orzeczona przez sąd eksmisja męża były już tylko formalnością — mówi cicho kobieta. — Gdyby nie dzieci, pewnie wciąż bym się wahała… Ale ich łzy, nieprzespane noce i lęk przed pijanym ojcem pozbawiły mnie już uczuć do tego człowieka. Jeszcze przez jakiś czas mnie wyzywał na ulicy… Potem był bezdomny przez kilka lat, aż w końcu znaleziono go martwego w jednej z altanek. Pochowaliśmy go z dziećmi, bo mimo wszystko był człowiekiem, z którym przeżyłam wiele lat i dzięki któremu mam wspaniałe dzieci…
Pani Jadwiga jest po wylewie. To było po jednej z awantur; kobieta zasłabła, znalazła się w szpitalu. Mając 45 lat, stała się rencistką. Przez to wszystko straciła całkowicie słuch. Miała jednak dzieci, które jej potrzebowały. To dla nich każdego dnia wstawała z łóżka i walczyła ze swoją niepełnosprawnością. Potem zachorowała poważnie jej mama i pani Jadwiga opiekowała się nią przez wiele lat.

Wnuczki wywróciły jej świat
Pani Jadwiga nigdy nie skarżyła się na swój los, tylko odważnie przyjmowała to, co jej zgotował. Chwytała się każdej pracy, by zarobić dodatkowo „parę groszy” na naukę dla dzieci czy opał na zimę. Zawsze gotowa nieść pomoc sąsiadom czy znajomym. Po śmierci mamy i wyprowadzeniu się córki pani Jadwiga wciąż miała wiele energii. Regularnie chodziła na badania.
Kiedy na świecie pojawiły się wnuczki — Karolinka i Kamila — jej serce wypełniła nieprawdopodobna radość. Trudno jej było z czymkolwiek ją porównać. Bycie babcią dodało jej skrzydeł.
— Te dwie małe istoty swoim przyjściem na świat wynagrodziły mi wszystkie trudy życia. Kiedy spojrzałam w ich piękne oczy, to od razu się w nich zakochałam — opowiada. — Zrobiłabym dla nich wszystko. Kocham bardzo moje dzieci, ale wnuczki przysłoniły mi cały świat. Nie ma nic piękniejszego od słowa „babciu” na dzień dobry.
Dziewczynki bardzo kochają swoją babcię i odwiedzają ją, kiedy tylko mogą. Zresztą panią Jadwigę uwielbiają wszystkie dzieci, bo zawsze jest chętna do zabawy i przytulenia.

Wygrała wojnę z nowotworem
Podczas jednego z badań kontrolnych piersi lekarz wykrył coś niepokojącego. Badania wykazały, że to nowotwór złośliwy.
— Kiedy lekarz przekazał mi tę informację, zrobiło mi się słabo, a całe życie przeleciało mi przed oczami — wspomina pani Jadwiga. — Dlaczego ja? Tysiące myśli kłębiło mi się w głowie. Czy umrę? Kiedy? W pierwszym odruchu miałam ochotę się poddać, jednak zaraz moje dzieci i wnuczki zaczęły mnie pocieszać, wszyscy obiecali mi pomóc. Postanowiłam kolejny raz walczyć. Wiedziałam, że ta wojna toczy się o najwyższą wygraną — życie. Poddałam się operacji usunięcia piersi. Niestety, dwa tygodnie później okazało się, że są nacieki na węzłach chłonnych. Kolejna operacja. Przeżyłam. Uważam, że to kolejne życie — dar od Boga.
Pani Jadwiga przyjęła 26 chemii i 36 naświetlań. Nie przejęła się tym, że straciła włosy. Zakładała perukę i uśmiechnięta wychodziła z domu. Do ludzi, do świata. Każdy dzień przyjmowała z radością i wiarą.
— W moim życiu ważne miejsce zajmuje wiara. Modlitwa pomogła mi przetrwać trudne chwile — mówi. — Przed każdą operacją, naświetleniami czy chemią żarliwie się modliłam, bym mogła spędzić jeszcze trochę czasu z dziećmi i wnukami. Chcę patrzeć, jak sobie radzą w życiu. Jestem z nich bardzo dumna, bo są moim życiowym wsparciem i podporą w trudnym czasie.

Warto żyć i mieć marzenia
Minęły już dwa lata od tamtych wydarzeń. Dziś pani Jadwiga cieszy się z każdego promyka słońca. Włosy odrosły. Nie jest też tak sprawna jak kiedyś, ale wciąż ma tyle energii, że mogłaby niejednego młodego człowieka zaskoczyć. Uwielbia spędzać czas w ogrodzie, chodzić na spacery i spotykać się z rodziną i znajomymi.
— Cieszę się, że Bóg pozwolił mi jeszcze żyć. Wierzę, że wszystko, co zsyła na nas los, jest po coś — kończy nasza bohaterka. — Może często nie dostrzegamy tego, co mamy, czasem bezwiednie poddajemy się temu, co robią za nas inni… A życie trzeba przeżyć samemu i tak, żebyśmy na końcu swojej drogi zostawili po sobie dobre wspomnienia. Nigdy nie można się poddawać, trzeba walczyć, bo jest o co. Każdy dzień to dar od Boga, więc wykorzystajmy go dobrze… Kiedy patrzę na swoje dzieci i wnuki, wiem, że chyba już limit cierpienia wykorzystałam, że teraz nadszedł czas, by w końcu być szczęśliwa!

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5