Apetyt na pisanie miałam od młodzieńczych lat...

2023-11-05 11:53:50(ost. akt: 2023-11-05 12:05:56)

Autor zdjęcia: Arch. prywatne

Grażyna Mączkowska pochodzi z Nowego Miasta Lubawskiego, ale od kilkunastu lat mieszka w Szczytnie. W 2015 roku, w wieku 57 lat zadebiutowała swoją pierwszą książką, a 16 października premierę miała jej czwarta książka „Turkawki”. Z panią Grażyną rozmawiamy o jej życiu, pisaniu, marzeniach i planach na przyszłość.
— Pochodzi pani z Nowego Miasta Lubawskiego. Jak to się stało, że znalazła się pani w Szczytnie?
— Z Nowego Miasta wyprowadziłam się dwadzieścia lat temu. Nie dowierzam, że czas tak pogalopował. Najpierw z mężem zamieszkaliśmy na wiejskiej kolonii niedaleko Szczytna i tam prowadziliśmy rekreację konną. Żyliśmy z końmi, kozami i innymi zwierzakami, równolegle do żniw, sianokosów i prac związanych z tego typu działalnością. To był okres niezwykły – dwanaście lat wyjątkowej przygody, a jednak się dziwię, że tyle czasu wytrzymałam z dala od cywilizacji, bo kocham miejskie życie. Następnie zamieszkaliśmy w Szczytnie. W mieście czas również popędził, bo zleciało kolejnych osiem lat. Szczytno przyjemnie we mnie zagrało, jest piękne i zielone, ma dwa jeziora, parki, dużo artystów, kulturalnych wydarzeń i różnorakich lokali, a ja w przyjaznym towarzystwie bardzo lubię pójść na kawę czy pizzę. Czasem, gdy robię zakupy, sama wstępuję na cappuccino, bo lubię. Miasto uwielbiam!
Obrazek w tresci

— To w Szczytnie zaczęła pani swoją pisarską przygodę?
— Debiutancką powieść napisałam, żyjąc w lesie, w 2014 roku. Drugą w czasie przeprowadzki. Zaczęłam na wsi, skończyłam w Szczytnie. Pamiętam stosy kartonów, walizek, oczekiwanie na stolarza, by zrobił szafy, meble kuchenne. Do gotowania nie było warunków, więc obiady jedliśmy na mieście, przez tydzień nawet na śniadania chodziliśmy do lokalu nad jeziorem. Pośród tego chaosu kończyłam „Tatuaże podświadomości”. Musiałam pisać, bo miałam pomysły i ogromną wenę. A trzecią już spokojnie, w urządzonym miejskim gnieździe.

— Czy jako dziecko marzyła pani o tym, żeby zostać pisarką? A gdy już zaczęła pani pisać, czy się spodziewała, że tych książek powstanie więcej niż jedna?
— Od dziecka dużo czytam, pisałam pamiętnik i czasem wiersze. Myślałam o pisaniu, które tkwiło w strefie marzeń do czasu, gdy dzieci wyfrunęły z naszego gniazda, by budować własne. Wtedy poczułam, że dojrzałam do pierwszej książki. Gdy znajdzie się wydawcę na debiut, bo ujmie go fabuła i styl, to znaczy, że posiada się tę umiejętność i wtedy jest ogromna zachęta do kontynuacji pisania.

— Polska literatka i noblistka Wisława Szymborska mawiała, że poetą się bywa. Z drugiej strony jest też takie powiedzenie, że książkę każdy nosi w sobie. Czy zatem paranie się pisaniem to, zdaniem pani, zajęcie elitarne dla wybranych? A może każdy jest w stanie zostać dobrym, zawodowym pisarzem? Czy można wykrzesać z siebie taką iskrę?
— Pisać może każdy, kto lubi i ma o czym, ukaże interesujące postaci, ciekawie poprowadzi fabułę, stopniując emocje. Wydawcy lubią również pisanie kreatywne. Oczywiście trzeba znać zasady języka polskiego, poprawnie budować zdania, znać interpunkcję. Myślę, że to jest bardzo ważne, i dziś wydawnictwa niezwykle zwracają uwagę na to. Ponieważ autor nic nie płaci, tylko zarabia, być może chcą, aby propozycja wydawnicza była napisana idealnie pod względem merytorycznym, formalno-językowym, czyli interpunkcyjnym, frazeologicznym, stylistycznym i każdym innym, by tekst wymagał tylko niewielkich poprawek podczas pracy nad redakcją. Ja sama wciąż się czegoś uczę, a każda kolejna praca redakcyjna wzbogaca moje umiejętności i udoskonala warsztat. Dziś jest ogromny wysyp autorów, jak nigdy dotąd, więc wydawnictwa mają w czym przebierać. Czy każdy ma w sobie książkę? Tego nie wiem, ja apetyt na pisanie miałam od młodzieńczych lat.

— Na koncie ma pani trzy książki: „Powiedz, że mnie kochasz, mamo”, „Tatuaże podświadomości” oraz „Inny wariant życia”. 16 października swoją premierę miała kolejna książka…
— Tak, „Turkawki”. Data premiery była wyjątkowa pod kilkoma względami. Czekaliśmy na wyniki głosowania w wyborach, kościół obchodził rocznicę wyboru Polaka na papieża, a moje „Turkawki” mocno zaistniały w internecie. Jeszcze książki nie było w księgarniach, a wydawca niebywale ją reklamował, wszędzie było jej pełno. To bardzo miłe, okładkę swojej powieści widzieć naraz na tylu stronach literackich. „Turkawki” to historia kobiety o pięknym wnętrzu, o mocy przyjaźni i późno zrealizowanych marzeniach. Ale również o ostracyzmie, którego dzieci doświadczają w szkołach, i o wyjątkowej wrażliwości osób artystycznie uzdolnionych.

— Zaintrygował mnie tytuł książki „Turkawki”. Skąd pomysł i dlaczego?
— Turkawki to ptaki z rodziny gołębiowatych z przepięknym upierzeniem skrzydeł, co przypomina mi koronkę. Można kupić dwie turkaweczki z rozpostartymi skrzydłami, na rzemyku lub w postaci zawieszki do bransoletki – jedną dla siebie, drugą dla przyjaciela, ponieważ są symbolem przyjaźni. W tej historii pokazuję, jak ważną rolę w życiu każdego spełniają sprawiedliwe i mądre osoby. Przyjaźń rozwija skrzydła i przywraca wiarę w siebie.
Obrazek w tresci

— Czy nowa powieść dzieje w Szczytnie? Czy będziemy mogli poczytać o ulubionych miejscach Grażyny Mączkowskiej, o miejscowym zamku czy przytulnych kawiarenkach?
— Po trzech poprzednich książkach, które są przepełnione Szczytnem, „Turkawki” nie są osadzone w konkretnej miejscowości. Natomiast jest w nich kilka autentycznych miejsc. Są malownicze wysoczyzny morenowe, pośród których kiedyś mieszkałam. Jest Rabka-Zdrój, w której byłam wiele razy – sama, z chłopakiem, potem z małymi dziećmi, z mężem, wnukami. Jest też pewna wiejska biblioteka, a nawet jej dyrektorka, która ujęła mnie swoją mądrą filozofią. Będąc tam na spotkaniu autorskim, zauważyłam plakat, i od razu wiedziałam, że wykorzystam go w książce. Informował o tym, że tamtejsza biblioteka kładzie duży nacisk na upowszechnianie różnorodnej twórczości, ponieważ to jest potrzebne artystom, by poczuli docenienie, ale też mieszkańcom dla zaspokojenia ich potrzeb kulturalnych, gdyż chcą obcować ze sztuką. To właśnie przykład na to, jak czerpię z obserwacji życia przy pisaniu książek. Zauważam detale, epizody, niuanse.

— Czy Szczytno to pani „miejsce na ziemi”?
— Kilka razy w życiu się przemieszczałam, i tam. gdzie osiadam, tak nazywam to miejsce. Nigdy nie mam pewności, czy będzie ostatecznym. Nie ukorzeniam się łatwo, lubię zmiany w życiu. Szybko się nudzę i źle znoszę monotonię. Na razie Szczytno mocno mnie trzyma, czuję w nim dobrą aurę i po dłuższych wyjazdach wracam tu z przyjemnością. W mieście i okolicy mam serdeczne mi osoby, lubię z nimi spotkania, dyskusje, spacery. I miejskie jeziora wciąż mi imponują, mają kojącą moc. Lubię ruiny zamku, za każdym razem odkrywam coś nowego i fotografuję. To przyjemne, gdy się wie, gdzie w mieście są najlepsze lody, pizza czy pierogi. Szczytno jest teraz moim miejscem na ziemi. Pokochałam to miasto i chciałabym, aby to uczucie było z wzajemnością.

— Wiem, że pani lubi czytać książki. Czego szuka pani w literaturze?
— Przeczytałam kilka tysięcy książek i teraz wybieram tylko takie, które mnie zainteresują. Muszą poszerzyć wiedzę o świecie, czegoś nauczyć, a przede wszystkim otworzyć człowieka. Wolę ujrzeć ludzkie wnętrze niż wygląd. Bardzo dużo czytam o możliwościach naszego umysłu, o ogromnym potencjale tkwiącym w każdym. Lubię książki kreatywne, nietuzinkowe i napisane pięknym językiem. Kocham twórczość noblistów.

— Po jakie książki dla własnej przyjemności, rozrywki pani sięga i dlaczego? Czy te publikacje są jakoś inspirujące w życiu i pisaniu?
— Czytam powieści współczesne, biografie wielkich ludzi i z dużą dozą psychologii. Lubię też dobre kryminały i lektury podróżnicze. Książka musi mnie zdobyć. Gdy tego nie zrobi, odkładam ją. Czytanie raczej mnie nie inspiruje przy pisaniu. Tworzę własne historie, wkładam w nie świat widziany moimi oczami, czasem swoje przemyślenia, a przede wszystkim czerpię z obserwacji. Dziś wmawia się ludziom, że najważniejsze jest opakowanie, dlatego wokół jest dużo iluzji, a ja staram się przeniknąć pozłotko, zgłębiać człowieka i pokazać co w nim niewidoczne.

— Jak zagląda się do duszy i psychiki swoich bohaterów, i to tak trafnie, ze szczegółami udaje się wymyślić to, co myślą oni? Trzeba być kobietą, bo one zwykle mają świetną intuicję, a może należy mieć tylko i aż żyłkę psychologa?
— Ludzie wysyłają sygnały, przeważnie nieświadomie. Zauważam je po zachowaniu, gestach i słowach. Unikają wzroku, umykają, lawirują, kręcą. Ktoś mówi do mnie coś miłego, a jego oczy nie współgrają. Ja po prostu czuję mojego rozmówcę. Mam wyjątkową łatwość w nawiązywaniu kontaktów. Czasem słyszę, że ktoś mi zaufał, że moja osobowość i obecność pozytywnie na niego wpływa, i sam mi się zwierza. To ważna relacja, jakiej doświadczam. Czytam sporo książek psychologicznych. To mój konik. Zauważam, że stan psychiczny społeczeństwa jest w coraz gorszej kondycji. Ludzie tkwią w samotności, w swoim marazmie, czarnowidztwie, przytłoczeniu, lęku i bezsensie. Nie ufają nikomu. W książkach staram się zwrócić uwagę na wnętrze człowieka, wyczulić na złudność powłoki.

— Pandemia, a teraz wojna na Ukrainie w wielu osobach spowodowała zamknięcie, depresję. Czy ten czas dla pani był również trudny?
— Czas narzuconej izolacji i różnych innych przymusów przeszłam zwyczajnie, jakoś wybitnie tego nie odczułam, chociaż choroba mnie nie ominęła. Nieprzyjemne wydarzenia, tragedie czy zarazy są częścią istnienia. Były w każdej epoce, różne. Ważne jest, aby nie zamartwiać się tym, czego nie doświadczamy osobiście, na co nie mamy wpływu, bo niczego nie możemy zmienić, ani nawet pomóc. Zadręczanie się ma destrukcyjny wpływ na naszą psychikę, a co za tym idzie, ogólnie pogarsza stan zdrowia, gdyż obniża odporność. Natomiast to, co osobiście nas spotkało i bardzo boleśnie dotknęło, trzeba przyjąć, oswoić własnymi emocjami i progami, a następnie pozwolić, aby przepłynęło przez nas. Nie zatrzymywać w sobie i nie zadręczać się w nieskończoność. Człowiek ma wpływ na rodzaj myśli. Jednak ostatnie wydarzenia skłaniają do zadumy, jak kruche i niepewne jest życie, dlatego warto wprowadzić w siebie drogę spokoju i radości z każdego dnia. Ale i tak człowiek pozna swoje zachowanie i możliwości, gdy sam doświadczy bolesnej sytuacji. Inaczej może sobie tylko filozofować, jak ja w tej chwili.

— Kiedy możemy się spodziewać kolejnej książki? A może już się pisze?
— Podpisałam umowę na wydanie powieści, której akcja dzieje się w Nowym Mieście Lubawskim. Wyjdzie w przyszłym roku. Dla mnie to książka wysokich emocji, bo to moje rodzinne miasto i w swojej twórczości pierwszy raz w życiu odważyłam się umieścić scenę erotyczną. Następna w wydawnictwie czeka na czytanie i spędza mi sen z powiek – czy się spodoba, bo może być kontrowersyjna, gdyż głośno krzyczę o krzywdzących stereotypach mocno zakorzenionych w naszej kulturze i bezmyślnie przekazywanych kolejnym pokoleniom. I piszę następną.

— Czy uważa się pani za osobę spełnioną i szczęśliwą?
— Tak, uwielbiam moje życie. A teraz celebruję wiek emerytalny. To wspaniały czas, lecz wyraźnie przybliża mnie do nieznanego, dlatego jestem okropnie łakoma na każdy dzień, jak nigdy w młodości. Żyję mocno, aktywnie i przyjaźnię się ze swoim życiem. Zdaję sobie sprawę z tego, że mogę tak mówić, bo jestem sprawna i samodzielna. Nie wszyscy tak mają. Doceniam, że mogę przeżywać starzenie się, siwiznę włosów, zapominanie i wszystko, co jest domeną 65+. Spełniłam wiele niełatwych marzeń z ciekawością nowego i raczej bez lęku – jak choćby to o własnych koniach i pisaniu książek. Niektórymi wyborami narobiłam sobie trochę wrogów, ale to wyłącznie moje życie i lubię być jego kreatorką. Sama również podziwiam ludzi odważnie realizujących ambitne marzenia, dla których czasem coś trzeba poświęcić. A teraz z krzykliwej i agresywnej cywilizacji wybieram niewiele – co lubię, co na mnie ma korzystny wpływ i uszczęśliwia. Większości nie ruszam, bo zwariowałabym, gdybym brała wszystko, co mi każą, co modne, nowoczesne i wypada mieć itp. Tylko ja wiem, czego potrzeba mi do szczęścia, nikt inny. Żadni eksperci.

— A jakie marzenia ma jeszcze Grażyna Mączkowska?
— Nie będę mówić o osobistych marzeniach, bo chciałabym, aby ludzie byli dla siebie serdeczni. By słuszna krytyka nie uwalniała nienawiści, lecz skłoniła do zadumy. By pozbyli się chorobliwej zazdrości i częściej uśmiechali do siebie. By byli ze sobą nie tylko w potrzebie, ale i w sukcesie. By odłożyli telefony i zobaczyli, jak piękny jest świat wokół.

Dziękuję za rozmowę.

Joanna Karzyńska

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5